SEZON 2019/2020
Medale rozdała pandemia
To bez wątpienia był sezon historyczny. Tym razem jednak nie ze względu na osiągi sportowe, o czym za chwilę, lecz na pandemię koronawirusa, która stała się sprawą bezprecedensową i doprowadziła do niespodziewanego zakończenia sezonu w trakcie fazy zasadniczej. Wzbudziło to wiele kontrowersji, szczególnie dlatego, że medale przyznano według aktualnej tabeli. I choć trzeba przyznać, że Asseco Arka nie straciła wówczas zbyt wiele, to dużo mogła jeszcze zyskać.
Zacznijmy jednak od początku, gdy pandemia obecna była jedynie w filmach science fiction. Zespół opuściło wielu zawodników, ale aż sześciu, których często oglądaliśmy na parkietach sezon wcześniej: James Florence, Deividas Dulkys, Marcus Ginyard, Marcel Ponitka, Adam Łapeta czy Robert Upshaw. Niewątpliwym sukcesem okazało się zatrzymanie gwiazdy - Josha Bostica, czy uznanej marki w polskim baskecie - Krzysztofa Szubargi. Do domu, jak mówi o Gdyni, wrócił zaś Adam Hrycaniuk. Szatnię uzupełniło wtedy jeszcze czterech Amerykanów: Ben Emelogu, DeVonte Upson, Phil Greene IV i Leyton Hammonds.
Początek rozgrywek wyglądał bardzo dobrze. Cztery zwycięstwa tylko nieco przyćmiła niechlubna porażka z GTK Gliwice. Pierwsze skrzypce grał Bostic, a nieodłącznym elementem okazał się weteran Krzysztof Szubarga.
W międzyczasie do gry weszły rozgrywki 7DAYS EuroCup. I to właśnie europejskie granie początkowo wprawiło wszystkich w osłupienie. Po zeszłorocznej przygodzie zakończonej w grupie bilansem 1-9, nikt nie zwiastował wielkiego progresu. Tymczasem pierwsze cztery starcia przyniosły... tylko jedną porażkę. I to z nie byle kim - Unicają Malaga. Żółto-niebiescy stali się królami wyjazdów, odnosząc komplet trzech zwycięstw. Europa zdumiała - underdog utarł nosa najlepszym.
Trener Frasunkiewicz jednak przestrzegał, że droga do sukcesu wciąż jest daleka. Względnie wąski, jeszcze niezgrany ze sobą skład, dotknięty bardzo szybko poważną kontuzją rozgrywającego Phila Greene'a - to wszystko sprawiło, że spektakularny start to "dobre złego początki". Do końca fazy grupowej nie udało się powiem już ani razu triumfować, kończąc grupę na ostatnim, 6. miejscu, z bilansem 3-7.
Na polskich parkietach gra układała się wtedy w kratkę. Wprawdzie udało się dwukrotnie triumfować w derbach Trójmiasta z Treflem Sopot, lecz zdecydowanie trzeba było uznać wyższość Anwilu Włocławek, Stelmetu Zielona Góra czy Polskiego Cukru Toruń (raz w lidze, raz w Pucharze Polski). Jasnym stało się, że w walce o medale potrzebne będą wzmocnienia. Do drużyny trafili więc: skrzydłowy Kyndall Dykes i wysoki środkowy Mickell Gladness. Pierwszy z nich od razu stał się ulubieńcem kibiców. Amerykanin rozegrał ledwie dwa spotkania, a już zdążył rzucić łącznie 23 punkty.
I kiedy Asseco Arka ponownie zaczynała wracać na właściwe tory w drodze po medal, marzenia o sportowej rywalizacji runęły, jak domek z kart. Wygrał koronawirus, który to w tym roku sam rozdał medale. Niestety, nie starczyło ich dla gdynian.