SEZON 2007/2008
Nowy trener i mistrz po raz piąty
To miał być przełomowy sezon - sopocianie chcieli zawojować Euroligę i awansować do najlepszej ósemki. W realizacji tego zadania, a także w zdobyciu kolejnego mistrzostwa Polski miał pomóc największy w dotychczasowej historii budżet, który pozwolił na zakup graczy naprawdę wielkiego formatu.
Przystawką przed upragnionym rozpoczęciem zmagań było starcie z Anwilem we Włocławku o Superpuchar Polski. Sopocianie przegrali po dogrywce 100:103. W lidze gra również wyglądała opornie. Prokomowi szło, jak po grudzie. W sezonie zasadniczym doznał siedmiu porażek, przez co - po raz pierwszy od sześciu lat - nie zagrał w playoffach z numerem jeden. Najważniejszym celem były bowiem zwycięstwa w Eurolidze.
Niestety, tam zaliczyli fiasko. Porażka goniła porażkę, drużyna wpadła w kryzys, kończąc grupowe zmagania z jedynie dwoma zwycięstwami w dziesięciu grach. To sprawiło, że po niemal ośmiu latach rozstano się z trenerem Eugeniuszem Kijewskim, a pałeczkę po nim przejął dotychczasowy drugi szkoleniowiec, 36-letni Tomas Pacesas.
Jeszcze przed nowym rokiem w drużynie pojawił się jego stary znajomy - Igor Milicić. Chorwat z polskim obywatelstwem grał nad morzem przez niecałe dwa lata do maja 2002. Rok później obydwaj zdobyli przecież mistrzostwo kraju z Anwilem, przeciwko… Prokomowi.
Ambicje zawojowania Euroligi można było odłożyć na przyszłość, choć niesamowitym zrządzeniem losu udało się awansować do TOP16. Jedna wygrana w sześciu kolejnych starciach nie pozwoliła jednak drużynie awansować do najlepszej ósemki Europy.
Kilka dni przed startem playoff odbył się turniej o Puchar Polski. Mistrzowie kraju udowodnili w nim, że są gotowi do walki w najważniejszej części sezonu. Anwil został pokonany aż 92:62. Prokom po raz enty pokazał, że finał w kraju zarezerwowany jest dla niego. Nie przyszło to jednak bez oporów. W ćwierćfinale jedno spotkanie urwał AZS Koszalin, a w półfinale dwa padły łupem Polpaku Świecie. Podopieczni Tomasa Pacesasa w siedmiomeczowej batalii ograli Turów Zgorzelec. Był to pierwszy od 1999 roku finał, w którym potrzeba było aż siedmiu spotkań, by poznać mistrza. Rywalizacja była niezwykle zacięta, a sopocianie pierwszy raz od lat nie byli faworytem bukmacherów. Nic sobie z tego nie robiąc, sięgnęli po piąte złoto w kolekcji. Nikt nie miał patentu na polskiego hegemona.